Edward Stachura powiedział, że wszystko jest poezją. Czy dla Orkiestry wszystko jest folkiem?
Już myślałem, że zapytasz, czy wszystko jest muzyką.
A jest?
Jest. Powiedzenie Stachury jest mi bliskie, ale odnoszę je do muzyki. Tylko że Stachura powiedział dalej, że najmniej poezją jest napisany wiersz.
No a folk?
Na pewno poświęciliśmy folkowi bardzo dużo czasu i siłą rzeczy stał się on częścią naszego życia i myślenia. Niekiedy zaciera mi się granica między życiem prywatnym a tym wszystkim, co się z folkiem wiąże. Ale przecież trzeba z tym żyć.
Zabrzmiało to, jakbyś mówił o jakiejś chorobie.
Ta muzyka jest elementem całego systemu wartości związanych z kulturą tradycyjną i to jest fascynujące. Wszyscy muzycy, którzy tworzą Orkiestrę, przeżyli metamorfozę. Gdyby ktoś mi dawno temu powiedział, że będę się zajmował folklorem, to bym się popukał w głowę. Dla mnie, wówczas młodego człowieka, było to coś niewyobrażalnego. Mieliśmy zupełnie inne zainteresowania, zaś folklor był dla nas cepelią. I pewnym momencie życia każdy z nas w inny sposób odkrył dla siebie tę muzykę. Ja nagle stwierdziłem, że przy pomocy folkloru mogę wypowiadać siebie z mocą porównywalną do tej, która jest w przypadku twórczości autorskiej. Ale np. Marysia Natanson rzuciła szkołę muzyczną i wyjechała w Karpaty, by grać muzykę ludową, ponieważ w szkole jej tego nie uczono. Z kolei Ania Bielak zainteresowała się folklorem, będąc już dyplomowanym muzykiem klasycznym.
Folk jest wędrowaniem i refleksją – tak pisał Marcin Skrzypek, twój kolega z zespołu. W tym się zawiera magia folku?
Magia folku – przynajmniej jeśli chodzi o nasz kraj – polega na tym, że można się poczuć poszukiwaczem i odkrywcą, czyli znaleźć coś, czego jeszcze nikt nie znalazł i nawiązać z tym osobisty, intymny kontakt. To tak jakbyś wszedł na stary strych swojej babci, gdzie nikt nie zagląda i znalazł tam rzeczy i pamiątki, o których dotychczas jedynie słyszałeś od najbliższych. I wówczas zaczynają się w twojej głowie i sercu łączyć różne nici między tymi strzępami relacji z przeszłości, a emocjonalnym zaangażowaniem, bo przecież jest to strych twojej babci i znajdziesz tam także kawałek siebie. W tym sensie jest to magiczne.
Materiał do nagrań też znajdujecie na strychach?
Wielu osobom wydaje się, że chodzimy po wioskach i zbieramy stare melodie. Nie mamy na to czasu, bo zajmujemy się muzyką. Całe pokolenia etnografów trudziły się, by zebrać i zmagazynować ten materiał, teraz wystarczy z tego skorzystać. Jestem z wykształcenia inżynierem, skończyłem Akademię Rolniczą w kierunku eksploatacji maszyn przemysłu spożywczego. Gdy zacząłem się zajmować Orkiestrą, to musiałem poczytać trochę na ten temat i zrobiłem sobie coś w rodzaju prywatnych studiów. Natknąłem się wtedy na prace Franciszka Kotuli, etnografa z Rzeszowszczyzny, który pisał, że nic nie potrafi tak poruszyć wyobraźnię ludzi, jak obcowanie z miejscem, gdzie folklor żył lub nawet już umarł, ale pozostały jego ślady. Dotyczy to też metody pracy Orkiestry. Gdybyśmy wzięli suche materiały etnograficzne, prawdopodobnie niewiele by z tego wyszło. Ale wyjazd np. na Huculszczyznę, żeby tam pobyć i poimprezować, nawet bez żadnych prób i muzykowań, jest ważniejszy niż samo zbieranie tekstów i zapisywanie nut. Chodzi o chłonięcie ducha i oddychanie tamtym powietrzem. Dzięki temu możemy później tchnąć nowe życie w wykonywane przez nas utwory.
Gdzie jeszcze znajdujecie inspirację?
Muzyk folkowy musi mieć własne fascynacje muzyczne i to w kręgu szeroko rozumianej muzyki współczesnej, jeśli chce, by tworzona przez niego muzyka była znośna dla współczesnych.
Orkiestra jest znana z tego, że nie obawia się karkołomnych połączeń w obrębie płyty. Na płycie „O miłości przy grabieniu siana” współczesna poezja podhalańska Wandy Czubernatowej współbrzmi z ludową muzyką rumuńską. Nigdy nie korciło was, żeby połączyć muzykę Europy Środkowo-Wschodniej z muzyką egzotyczną, karaibską czy afrykańską, tak jak zrobili to Trebunie-Tutki nagrywając album z Jamajczykiem Normanem Grantem?
Zawsze się bałem efektu dwóch nakładających się przypadkowo radiostacji, a do tego mogłoby dojść. Akurat album Trebuniów jest doskonały, lecz na płytach innych zespołów taki efekt występuje. Poza tym epoka, kiedy Trebunie czy jazzmani robili tego rodzaju muzyczne kolaże, już minęła. Trzeba też pamiętać, biorąc pod uwagę tempo pracy naszego zespołu, że każda nasza płyta powstaje mniej więcej przez rok i wtedy trzeba by się przeprowadzić: albo my do Eskimosów, albo Eskimosi do nas. Dla mnie zaś ważniejsze jest to, co się rozgrywa wewnątrz muzyka. Chodzi o to, żeby wykorzystując swoją wiedzę kreował on w sobie samym nową jakość muzyczną.
Czy można sobie wyobrazić Orkiestrę śpiewającą współczesny tekst, który nie jest pisany gwarą?
Tak, problemu nie ma, byle tylko znalazły się ciekawe teksty napisane przez współczesnego autora. Choć przecież wiersze Wandy Czubernatowej można uznać za współczesną poezję, tyle że folkową. Chciałbym wykorzystać poezję Tadeusza Nowaka, którą bardzo sobie cenię. Może kiedyś tak się stanie.
Niektóre wasze instrumenty są naprawdę unikatowe: lira korbowa, saz, koboz, mandola. Skąd je bierzecie?
Szczycimy się tym, że udaje nam się wynajdować nie tylko rzadkie pieśni, nie będące już w obiegu, ale również instrumenty. Zaczynaliśmy od instrumentów łatwo dostępnych, na których potrafiliśmy grać, takich jak gitara. Potem przyszła wiedza i pytanie: jeśli mamy grać muzykę karpacką czy w ogóle ludową, to na czym? Na cymbałach, lirze korbowej, skrzypcach, basach. Zaczęliśmy ich szukać i uczyć się na nich grać. Źródłem łatwego dostępu był Wschód: Ukraina, Białoruś, Litwa, potem jeszcze dalej; z Uzbekistanu mamy dutar o ciekawym brzmieniu. Właśnie ciekawe brzmienie decydowało o wykorzystywaniu tych instrumentów. Na przykład poznany w Kazimierzu nieżyjący już stary cymbalista Stanisław Chochołek zrobił specjalnie dla nas cymbały. To są specyficzne instrumenty, nie nadają się od razu na estradę, nawet folkową, trzeba je najpierw podrasować. Nasze cymbały są mieszanką białoruskich i rzeszowskich.
Czujecie się zespołem niszowym?
Folk był, jest i pewnie pozostanie muzyką niszową. Pojawił się wprawdzie u nas boom na folk w latach 90., ale przeminął. Sądzę jednak, że zawsze będzie grupa odbiorców, która będzie chciała słuchać tej muzyki. Jak to powiedział Marcin Skrzypek, była moda na folk, lecz folk nie jest modą. To widać także na Zachodzie. Tam zawsze jest odbiorca i muzycy folkowi mają z czego żyć.
Kim są fani Orkiestry? Można stworzyć portret waszego statystycznego odbiorcy?
To człowiek bez określonego zawodu, wykształcenia, zainteresowań czy wieku. Płyt Orkiestry słuchają i dorośli, i dzieci. Cechą naszego słuchacza jest otwartość. Na pewno nie jest to miłośnik tylko jednego rodzaju muzyki, np. zapamiętały fan rocka. Nasz słuchacz lubi odkrywać subtelności akustycznego dźwięku, ceni sobie emocje, bezpretensjonalność. Dlatego też odrzucamy wszelkie sztuczności. Wolę, żeby muzyk siedział na scenie bez ruchu i był w tym naturalny niż pretensjonalnie żywiołowy.
Który koncert był dla was najważniejszy?
Mógłbym powiedzieć jak Małysz: najważniejsze są dobre skoki. Dla nas nie ma nieważnych koncertów. Wiem to z doświadczenia. Nawet z pozoru błahy koncert, który graliśmy w zaimprowizowanych warunkach w Ogrodzie Saskim, zaowocował koncertami w Mołdawii. Ktoś wtedy przyszedł, posłuchał nas i znalazł kontakty w Mołdawii. Podobnych przykładów jest więcej. Chociaż bywa też odwrotnie: ktoś dużo obiecuje i nic z tego nie wynika.
Wiesz może, co szczególnego jest w Lublinie, że jest jednym z ważniejszych ośrodków polskiego folku?
Ktoś zauważył, że Lublin był kiedyś miastem wielu kultur, więc gdy się stał monolitem kulturowym, w którymś momencie, choć trudno powiedzieć dokładnie w którym, nastąpiła próba wypełnienia tej pustki i stąd eksplozja folku. Może to wydumana odpowiedź, lecz mnie się podoba. Na szczęście, dawna wielokulturowość – ku mojej uciesze – wraca do Lublina, powoli otwieramy się na Wschód, jest bardzo wielu studentów z Ukrainy i Białorusi. W miasteczku studenckim język ukraiński można usłyszeć niemal na każdym kroku.
Porozmawiajmy teraz o nowej płycie. Nazwaliście ją „Nowa Muzyka”. Na ile jest nowa?
Znalazły się na niej utwory pochodzące z regionów, którymi dotychczas nie interesowaliśmy się jako muzycy. Założeniem była inspiracja polską muzyką ludową. Dominuje Lubelszczyzna, ale są też utwory z kieleckiego czy suwalskiego. Ten album różni się od tego, co robiliśmy wcześniej pod względem warszatowo-metodycznym.
To znaczy?
Kilka rzeczy zdarzyło się tu po raz pierwszy. To pierwsza od lat nasza płyta nagrana metodą „ślad po śladzie”. Nasze trzy ostatnie albumy tak naprawdę były koncertowymi, ponieważ wszystkie instrumenty były nagrywane jednocześnie. Również pierwszy raz, zanim zaczęliśmy próby nowego repertuaru, mieliśmy już w znacznej mierze aranże utworów, przygotowane przez Piotra Majczynę. Wcześniej pracowaliśmy często od zera, grupowo, metodą prób i błędów. Graliśmy i pewne pomysły, które powstawały na bieżąco, zostawały w pamięci, niektóre przepadały. Teraz wyjściem do pracy były spójne zamysły partii poszczególnych instrumentów. No i Marysia Natanson po raz pierwszy śpiewa, jej wokal to rewolucja w Orkiestrze.
Nic nie mówisz o brzmieniu, a przecież ta płyta brzmi chwilami inaczej niż poprzednie albumy.
Wyróżnia ją duża ilość instrumentów perkusyjnych, słychać na niej także bombardę oraz instrument rodem ze Skandynawii, nyckelharpę, na którym gra Ania Bielak. Są bowiem tutaj cytaty z muzyki szwedzkiej, która bardzo przypadła nam do gustu po ubiegłorocznym pobycie w Szwecji i warsztatach w Niemczech, gdzie pracowaliśmy z młodzieżą, która fascynuje się muzyką skandynawską. Co ciekawe, w muzyce szwedzkiej bardzo popularne, wręcz dominujące są utwory, które nazywają się polska. To trójdzielne kompozycje. Istnieje nawet teoria, że Szwedzi nauczyli się ich w Polsce w czasach potopu.
Ledwo skończyliście jeden projekt, a zaczynacie już następny.
Orkiestra/Łem to kwintet smyczkowy złożony z muzyków z Orkiestry. Mamy nadzieję nagrać jeszcze w tym roku płytę z muzyką łemkowską. Jest we mnie tęsknota za muzyką korzenną, jej transem i prostotą. To jeden z powodów, dla których ten projekt się narodził. Jest to też naprawianie grzechów młodości. Byliśmy, swego czasu, jednymi z nielicznych wykonawców muzyki łemkowskiej, rzecz jednak w tym, że w świadomości słuchaczy, również młodych Łemków, muzyka łemkowska brzmi tak jak my ją graliśmy kilkanaście lat temu. A to nieprawda. To jest muzyka tylko smyczkowa, nie ma w niej w zasadzie żadnych innych instrumentów. I w takiej wersji, najbardziej zbliżonej do oryginalnej, będzie ją można wreszcie usłyszeć.
Rozmawiał Grzegorz Kozera